Kozice z Wapna w Tatrach - 2016
4 dni w Tatrach
i Zakopanem. Pogoda jak nigdy dotąd. Piesze wycieczki i zwiedzanie miasta. Nasi
gimnazjaliści mieli okazję po raz siódmy wyjechać na kilka dni w Tatry i
niektórzy z nich skorzystali z tej okazji.
Niektórzy a
dokładnie niektóre bo w wycieczce wzięły udział same dziewczyny. Po
czteroletniej przerwie udało się zorganizować kolejny wypad w góry. A wycieczka
była już dwa razy prawie odwoływana. Gdy okazało się, że chętnych jest zbyt
mało na wersję z podróżą autokarem organizator zastanawiał się czy nie
zrezygnować. Ci którzy zgłosili się byli jednak zdecydowani jechać pociągiem.
20 osób i 3 opiekunów. Tak przewidywał plan. Nie tak szybko. Początek maja i
jedna osoba rezygnuje. Następnego dnia kolejna a trzecia ma wypadek. Zostaje 17
uczestniczek. Koszty w przeliczeniu na ogólną liczbę okazują się zbyt wysokie a
bilety grupowe zamówione na 23 osoby. Po raz drugi organizator waha się czy nie
zrezygnować. Dziewczyny z klas 3 sprawiały wrażenie, że bardzo im zależy na wyjeździe,
planowały rozmieszczenie w pokojach, co zabrać do jedzenia… Widać było, że
cieszą się na myśl o tej wycieczce. Ryzyk-fizyk... Trzeba spróbować. Udaje się
zmienić liczbę zamówionych biletów na przejazdy grupowe i …pozyskać dodatkowe
fundusze. Po rozliczeniu okaże się, że gdyby nie dodatkowe środki zabrakłoby w
ostatnim dniu ok. 300-400 zł. No to jednak jedziemy!!!
17 uczennic
naszej szkoły oraz troje opiekunów wyruszyło w poniedziałek 6 czerwca. Tym
razem inaczej niż zawsze. Uczestniczki musiały „same” dotrzeć na dworzec PKP w
Gołańczy. To właśnie tam zgodnie z haromonogramem miała rozpocząć się
wycieczka. Prawie wszyscy stawili się na miejscu zbiórki przed czasem i to
sporo przed czasem ;) . Pożegnanie z rodzicami i zajmujemy miejsca w szynobusie.
Pierwszy etap - do Poznania - przebiegł bez problemów. No może tylko sms z
informacją o lęku wysokości jednej z uczestniczek - trochę późno… Na nowym
dworcu Poznań Główny część uczestniczek biegnie oczywiście prosto do …pewnego
znanego Fast foodu. W połączeniu z chipsami da to później „bolące” skutki u
niektórych. Po ok. godzinie oczekiwania wsiadamy do pociągu Intercity do
Krakowa Płaszowa. Bilet grupowy na szczęście przewidywał rezerwację miejsc.
Wskakujemy do „naszego” wagonu a tam „nasze” przedziały częściowo zajęte. Pan
Tadeusz szybko rozwiązał problem „opróżniając” je z podróżnych bez rezerwacji.
Potem okazało się, że przy okazji mieliśmy trochę więcej miejsc niż
przewidywała rezerwacja ;). Podróż nocą a spać się nie chce. 3a -
najgrzeczniejsza - zdążyła trochę więcej „pokimać” a 3b i 1 …niestety wymęczyły
się w podróży. W końcu była okazja do „nocnych Polaków rozmów” i słuchania
muzyki (oczywiście z telefonów). Wczesny wtorkowy ranek i oczekiwanie w
Płaszowie na kolejne połączenie. Zmęczenie? A jakże. Ale co tam -
najważniejsze, że w budynku dworca są gniazdka elektryczne i można ładować
smartfoniki - bez tego tragedia. Ostatni skok do Zakopca trwał niestety ponad 3
godziny.
Po
kilkunastogodzinnej podróży pociągami Zakopane przywitało nas we wtorkowe
południe słoneczną pogodą. Wszyscy uczestnicy po przybyciu na kwaterę, posiłku
i krótkim odpoczynku wyruszyli w pierwszą trasę. Na początek coś łatwego i
prostego – najczęściej odwiedzana z tatrzańskich dolin – Kościeliska. Słoneczna
pogoda, piękne widoki, równiutka droga, potok. Prosto i łatwo, choć nie końca.
Wąwóz Kraków nie sprawił jeszcze żadnych problemów, ale na drabince i na
łańcuchach w Smoczej Jamie było już …wesoło. W Smoczej Jamie zawsze jest,
delikatnie mówiąc, trochę mokro. I ciemno. Tym razem tylko kilka osób wyszło
nieco umorusanych. Na szczęście nikt nie zrzucił z najbliższe skałki
organizatora, który zafundował taką … małą atrakcję. Aaa - lęk wysokości
uczestniczki - tej od sms-a - wdrapała się po drabinie a potem po łańcuchach
bez żadnego problemu. Jeszcze mały problem z klaustrofobią przed wejściem, ale
okazała się, że kolejna uczestniczka poradziła sobie wzorowo. Uff! Zejście do
Doliny Kościeliskiej na Halę Pisaną, wspólne zdjęcia i podziwianie widoków -
m.in. tego tam… jak mu było …śpiącego rycerza czy jakoś tak ;) . Powrót busem i
obiad. A po obiedzie …. Połowa uczestniczek nie miała sił na marsz na kwaterę.
No cóż… Następny bus.
Środa miała być
dniem najdłuższej wyprawy. I tak też było. Pogoda …jak to w górach. Rankiem
trochę chłodno a w trasie słoneczko nieźle przypiekało. Tylko wstać tak
wcześnie rano. Co to za wycieczka? Wyspać się nie dają i każą chodzić ciągle.
Przewodnik tuż przed godziną 8.00 namówił organizatora na kolejny wydatek - bus
do Kuźnic zamiast krótkiego spaceru. Ale co tam - przynajmniej krótko w kolejce
na dolnej stacji kolei linowej ma Kasprowy Wierch. Nie – to nie lenistwo, ale
mieć okazję i z niej nie skorzystać? W trakcie jazdy specjalna opieka nad
„lękiem wysokości”. Jedna z uczestniczek zamknęła oczy a druga - ta od sms-a -
…przykleiła się do przedniej szyby wagonika i podziwiała widoki ;). Oj ta Mama.
A na Kasprowym
trzeba słuchać przewodnika. O dziwo słuchają. I to bardzo uważnie. Pan Marek
Marzec, który był naszym przewodnikiem w tym dniu, opowiadał o górach bardzo
ciekawie, nie za dużo, nie za mało i z humorem. Na Kasprowym dziewczyny zostały
nazwane przez p. Marka „Kozicami”. I miały pierwszą sesję fotograficzną. Potem
żwawo pomaszerowały na Beskid. Na 2012 m. n.p.m. zostały przemianowane na
„Sarenki”. Krótki odpoczynek, sesja fotograficzna i zejście na Przełęcz
Liliowe. Tu powtórka z rozrywki. Większość po odpoczynku ochoczo pozowała p.
Markowi. Po drodze do schroniska Murowaniec Kozice zostały „Gwiazdami”. Po
odpoczynku pytanie - idziemy nad Czarny Staw Gąsienicowy czy wracamy od razu do
Kuźnic. Cztery dziewczyny nie miały za bardzo ochoty na dodatkowy „spacer”, ale
po uderzeniu pięścią w stół i słowach Zuzi „To po co tu przyjechaliśmy?
Idziemy” decyzja zapadła. I opłaciło się. Super widoki i oczywiście kolejna
sesja zdjęciowa. A Kozice zostały przemianowane na „Syrenki”. Te określenia i
sposób prowadzenia wycieczki przez p. Marka tak bardzo spodobał się dziewczynom,
że wieczorem dopytywały się czy następnego dnia też pójdzie z nami w góry. I
były bardzo zawiedzione, że niestety nie może. Po odpoczynku nad Czarnym Stawem
powrót Halę Gąsienicową a potem już długi marsz przez Dolinę Jaworzynka. Trasa
długa, ale Kozice dotarły do Kuźnic zgodnie z przewidywaniami p. Marka. A po
obiedzie miały jeszcze siły na zakupy na Krupówkach.
W czwartek
pobudka nieco później, ale i tak najmłodsze Kozice trochę przyspały ;).
Przewodnik umówiony na godz. 9 a
niebo zachmurzone i zaczęło padać. Na szczęście chmury rozwiało i mogliśmy
ruszać w trasę. Najpierw busem do Toporowej Cyrhli a później już szlakiem na
Wielki Kopieniec. Samo podejście krótkie, ale dość ostre. I znowu piękne
widoki. Potem zejście na Polanę Olczyską, przystanek przy Wywierzysku Olczyskim
i przez Nosalową Przełęcz krótkim choć ostrym podejściem na Nosal. Odpoczynek
tuż na skraju urwiska i schodzimy do Kuźnic a potem busem pod Wielką Krokiew.
Obowiązkowo trzeba było przecież zaliczyć wjazd wyciągiem krzesełkowym. Tylko te
„lęki wysokości”. Obyło się bez problemów i wszystkie Kozice wjechały i
zjechały. A po obiedzie oczywiście Krupówki.
W piątek już na
spokojnie - pobudka, pakowanie, sprzątanie. Przejazd na dworzec PKP i po
pozostawieniu bagażu w dworcowej przechowalni pieszo po Zakopanem. Najpierw
pomnik „Ognia”, potem wjazd na Gubałówkę i oczywiście po zjeździe Cmentarz na
Pęksowym Brzyzku (uwaga! za wstęp biorą złotówkę od osoby). Po zwiedzaniu
przyszła kolej na obiadową lekcję samodzielności
- praktykowaną na każdej naszej wycieczce
do Zakopanego w ostatnim dniu pobytu. Kozice poradziły sobie znakomicie
i żadna nie była głodna. Jeszcze tylko trochę zakupowego szaleństwa na
Krupówkach i powrót na dworzec. Chwila oczekiwania i przejazd do Płaszowa. Tu
półtorej godziny ładowania akumulatorów w telefonach i pociąg do Poznania. Tym
razem wręcz luksus - 6-osobowe przedziały z klimatyzacją, gniazdkami
elektrycznymi i porządnym regulowanym oświetleniem. Tak to można podróżować. W
Poznaniu sennie. Czas zleciał jednak szybko. Szynobus do Wągrowca i o 8.45
byliśmy na miejscu. Zanim opiekunowie zdążyli się zorientować część Kozic
została prawie „porwana” przez swoich rodziców. Wkrótce wszystkie Syrenki wraz
z rodzicami odjechały do domów. Koniec! Uff!!! Wszystkie cało i zdrowo wróciły.
Najważniejsze!
MR
PS
Organizator
dziękuje opiekunom - p. Dance i p. Tadeuszowi oraz wspomagającej nas p.
Agnieszce.